Sunday 19 October 2014

Saint Vincent i Grenadyny

Kingstown
W lipcu odwiedził nas najlepszy kumpel mojego męża, postanowiliśmy, że w trójkę odwiedzimy jakąś inną wyspę. Wybraliśmy Saint Vincent, w którym się zakochaliśmy o razu po wylądowaniu. Po wyjściu z samolotu od razu pomyślałam, że wyspa jest podobna do Saint Lucia'i, góry, czarne plaże... Ogólnie ma się wrażenie, że Saint Vincent jest jednym z tych miejsc, gdzie ingerencja człowieka w przyrodę nie jest jeszcze zbyt duża. Na północ od wyspy znajduje się Saint Lucia, na wschód Barbados a na południe Grenada. Wybierając się na Saint Vincent i jakąkolwiek inną wyspę na Karaibach należy pamiętać o odpowiedniej ochronie przeciwsłonecznej, dla mnie SPF 50+ to podstawa, szczególnie w godzinach 10-15, poza może wystraczyć SPF 30+. Równie ważna a może nawet ważniejsza jest ochrona przed komarami, które przenoszą różne choroby, na Saint Vincent występuje denga oraz chikungunya, obydwie choroby mają grypopodobne objawy. W sklepach na każdej wyspie można bez problemu kupić różnego rodzaju repelenty.



Lot z Barbadosu trwa ok. 45 minut, krótko, ale za bilety płaci się jak za zboże, ok. 260USD od osoby (powrotny). Niestety przemieszczanie się pomiędzy wyspami na Karaibach jest dosyć drogie, na Barbadosie alternatywy nie ma, brak połączeń promowych, zero konkurencji. Loty między wyspami oferują dwie linie LIAT i Caribbean Airlines. Można poszukać mniejszych przewoźników, z tym, że ich samoloty biorą na pokład zaledwie 6 osób, nie mają one stałego rozkładu i kosztują jeszcze więcej.

Na miejscu czekała na nas właścicielka wypożyczalni aut, która odebrała nas z lotniska i zawiozła do swojego domu, w którym miała również biuro. Za dobę płaciliśmy ok 55USD, dostaliśmy ok. 10-letni samochód na łysych oponach. Zgodnie z lokalnym prawem należy wyrobić sobie miejscowe prawo jazdy/zezwolenie, dokument taki wydaje policja, wypisuje na miejscu od ręki, koszt to ok. 65ECB.

Bardzo oryginalna pisownia nazwy
naszego kraju po angielsku ;)

Domyślam się, że wybudowanie domu na
takich podporach jest tańsze niż budowa
drogi/zjazdu












'Naga' owca

Zameldowaliśmy się w naszym hotelu w stolicy Kingstown, zaraz przy, podobno najlepszej na wyspie, plaży. Za dobę płaciliśmy 100USD, wydaje mi się, że standardem hotel odpowiadałby 2 gwiazdkom, pokoje były wyposażone w klimatyzację oraz sprzątane każdego dnia.


Young Island Resort
Nasz hotel







Plaża przy hotelu
Już pierwszego dnia udaliśmy się na objazdową wycieczkę po zachodnim wybrzeżu, dojechaliśmy do Wallilabou, urokliwego miejsca, gdzie były kręcone sceny do pierwszej części Piratów z Karaibów. Tam zostaliśmy namówieni na krótką wycieczkę łódką, taką z wiosłami. Woda była niezwykle ciepła i przejrzysta, dno było usiane jeżowcami. Po powrocie na ląd zwiedziliśmy budynki, w których znajdowało się sporo rekwizytów związanych z filmem: zdjęcia, pirackie dekoracje, armaty, itd. Pan, który zabrał nas na wycieczkę swoją łódką bardzo pozytywnie zareagował na informację, że jesteśmy z Polski. Okazało się, że wielu rodaków odwiedza Saint Vincent i na miejscu nawet jest polska flaga, prawie cała zapełniona podpisami Polakow, którzy byli w Wallilabou.















Następnym miejscem do którego pojechaliśmy było Dark View Falls, znajdujące się na północ od Wallilabou. Parking płatny 5$. Jest to całkiem przyjemne miejsce, należy przejść przez bambusowy most a następnie po 'schodach' do wodospadu, to podejście było naprawde bardzo męczące i na góre weszłam cała zasapana.  Mgiełka z wodospadu dała nam troche ochłodzenia, niestety z powodu zbliżającego się zachodu słońca nie zabawiliśmy tam zbyt długo. Zeszliśmy na dół i pojechaliśmy prosto do hotelu.




Następnego dnia mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na la Soufrière, czynny wulkan na Saint Vincent. Ostatnia erupcja miała miejsce w 1979 roku, na szczęscie nie było ofiar. Wulkan wznosi się na ponad 1200 m.n.p.m. Jazda od naszego hotelu do wulkanu zajęła nam mniej więcej godzinę. Zmiana butów i można się wspinać. Na pewnym etapie wchodzenia na wulkan przechodzi się przez las deszczowy, w którym można zobaczyć papugi, niestety nie mieliśmy szczęścia. W lesie było duszno i parno, chociaż znośnie, możliwe, że dlatego iż tego dnia było dosyć chłodno, jak na Karaiby, oraz pochmurno. Obawialiśmy się deszczu. Tuż przed szczytem weszliśmy w chmury, które okazały się być tego dnia bardzo nisko, w efekcie nie mieliśmy prawie w ogóle widoku na krater, chwilami kiedy zawiał wiatr udało nam się coś zobaczyć, ale bardzo mało. Jest również możliwość zejścia po linie do krateru, my jednak nie probowaliśmy.

Wnętrze krateru
Kiepska widocznosc i brak możliwości podziwiania widoku spowodowały, że szybko zebraliśmy się do schodzenia. Na samy dole daliśmy odpocząć nogom i nakarmiliśmy gruszkami stado gekonów, tylu w jednym miejscu jeszcze nie widziałam. Podróż do hotelu, krótki odpoczynek i poszliśmy testować hotelową plażę. Piasek czarny, miękki z połyskującymi drobinkami, coś zupełnie innego niż na Barbadosie, spodobało mi się. Wejście do wody łagodne, bez uskoków, dno bez kamieni, co jest wielkim plusem. Woda była przyjemnie ciepła, niestety z powodu koloru piasku nie ma ona tego pięknego turkusowego koloru, ale nie wpływa to przecież na przyjemność pluskania się w niej. Na plaży było sporo lokalnych ludzi, kąpiących się, grających w piłkę lub urządzających sobie piknik (przenośna lodówka, stolik, krzesełka, itd.)













Kolejny dzień naszej wycieczki miał być dla nas totalnym relaksem i można chyba powiedzieć, że skorzystaliśmy ze 'stereotypowych' atrakcji, wykupiliśmy sobie całodniową wycieczkę katamaranem po Grenadynach, z firma Fantasea Tours. Koszt rejsu to 150$, picie wliczone w cenę, organizator zapewniał awiomarin dla potrzebujących oraz sprzęt do snorkellingu.

Zacznę od tego, że na Grenadyny składa się ponad 600 wysp, znajduja się one pomiędzy wyspami Saint Vincent i Grenadą. Załoga naszego katamarana wzięła najpierw kurs na Tobago Cays, jest to archipelag 5 wysepek, przecudowne miejsce, właśnie tak zawsze wyobrażałam sobie Karaiby - piękna turkusowa woda i wystające z niej malutkie piaszczyste wysepki. Zacumowaliśmy i siup do wody, najpierw popłyneliśmy w kierunku jednej z wysepek, dno było piaszczyste z przeogromną ilością jeżowców oraz wieloma konchami. Wyspę można było przejść w 10 krokach, więc zaraz znowu znalazłam się w wodzie, podziwiałam rafę koralową z jej malutkimi i barwnymi mieszkańcami. Mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ pływał tam sobie całkiem spory żółw zielony i czymś się zajadał, nie specjalnie zwracał na nas uwagę.







Tobago Cays












Po Tobago Cays popłynęliśmy na Union Island, gdzie zjedliśmy lunch i chwilę odpoczęliśmy na plaży, nie było to miejsce, gdzie miały czekać nas jakiekolwiek atrakcje.

Wypoczynek pod palmami

Ostatnim miejscem do ktorego zawinął nasz katamaran była wyspa Mayreau, która jest najmniejszą z zamieszkanych wysp spośród wszystkich Grenadyn. Plaża, na której odpoczywaliśmy była niegdyś uznawana za jedną z najładniejszych na świecie, niestety została mocno poturbowana w trakcie jakiegoś sztormu, który zabrał piasek i palmy. Jednak dla mnie to miejsce nadal było bardzo ładne, jak więc musiało wyglądać wcześniej? Było to dosyć ciekawe miejsce, z jednej strony wyspy znajdowała się piękna plaża ze spokojną wodą a z drugiej piaszczysto-kamienista i wzburzone fale.

Mały 'park' pośrodku wyspy
Spokojna strona Mayreau




Nasz katamaran Fantasea Tours

Druga strona Mayreau


Saline Bay na Mayreau

Z Mayreau popłynęliśmy prosto na Saint Vincent, kolacja i lulu, następnego dnia pojechaliśmy do Kingstown aby szybko przejść się jeszcze po mieście, wysłać pocztówki, to akurat tylko ja, oraz kupić pamiątki. Na lotnisko pojechaliśmy taksówka, zapłaciliśmy ok. 25 ECD (Eastern Caribbean Dollar). W drodze powrotnej mieliśmy lądowanie na Saint Lucia'i, było to dokładnie miesiąc po tym jak odwiedziliśmy tę wyspę z naszej wycieczki rejsowcem, statek nawet stał w porcie.

Widok z restauracji, w której
jedliśmy kolacje
Do przystani podpływały jachty,
na których turyści spędzali wakache










Było to 7-ma wyspa, która odwiedziliśmy na Karaibach i najbardziej podobało mi się właśnie to miejsce. Może ze względu na to, że mieliśmy więcej czasu na zapoznanie się z wyspą, było mniej turystów, ale przede wszystkim z tego powodu, że jest to naprawdę przepiękny kraj, gdzie można spędzić urlop plażując i eksplorując okolice. Na pewno z chęcią bym tam wróciła.

Przelicznik ECD jest stały w stosunku do USD i wynosi 2,6.


Zdjęcia wykonał nasz kumpel, Dawid.

2 comments:

  1. Super wycieczka! Ależ tam jest przepięknie i ciepło :) A w tym domu na palach, to bym się bała mieszkać :p

    ReplyDelete
  2. Piękna wycieczka. Ceny rzeczywiście wysokie /przynajmniej patrząc z naszej perspektywy/, ale takie widoki i wrażenia chyba są warte każdej ceny :)

    ReplyDelete